sobota, 31 marca 2012

On

Pojawił się znikąd. Był przystojny, był dobrze ubrany, był szanowany we dworach. Nikt nie potrafił dokładnie powiedzieć skąd tak naprawdę pochodził, ale wszyscy wiedzieli, że pochodzi z wielce szanowanej i zamożnej rodziny. Wołali na niego Aleksander. Wyglądał na kilka lat starszego ode mnie. Kończył szkoły za granicą. Znał łacinę. I to nie tylko całą mszę, ale potrafił mówić w tym języku, czym wszystkim bardzo imponował. Mówili, że skoro zna język, w którym napisana jest Biblia, to musi być bardzo mądrym człowiekiem. Wszystkie dwory przyjmowały go z otwartymi ramionami. Szczególnie te, w których były panny na wydaniu.

Dwór mojego ojca już do nich nie należał. Gość był przyjmowany, ale nie z mojego powodu, tylko, dlatego, że tak wypadało. Pomimo mojego wieku, chęci życia i odzyskanej wolności obowiązywała mnie żałoba. Musiałam ją nosić na sobie, bo w sercu jej nie czułam. Ojciec czuł się winny, że takiego człowieka mi wybrał takiego męża. Unikał mnie. Macocha nie kryła swej niechęci do mnie. Wiedziała, że źle się czuję w udawanej żałobie i co chwila przypominała mi, że moje życie w zasadzie już się skończyło. Przecież nikt z odrobiną oleju w głowie nie będzie się starał o rękę wdowy, jak ma do wyboru piękne i bogate panny. Nie miała racji, tylko, że ja o tym nie wiedziałam. Byłam zbyt młoda i naiwna, żeby to wiedzieć. Kiedy przypomniałam jej, że sama była wdową i to z dziećmi, kiedy wychodziła za mąż za mojego ojca, to przypomniała mi, że mój ojciec również był wdowcem, a poza tym ilu jest takich mężczyzn jak mój ojciec. Tym zdaniem utwierdziła mnie, że miała rację.

Myślałam wtedy, że moje życie już się skończyło. Wszystko co dobre już przeżyłam. Niewiele tego było.

Jak tylko doszłam do siebie postanowiłam wrócić do mojego dworu. Aż mi dziwnie było. Bałam się, że nikt nie będzie chciał mnie słuchać. Byłam pomiatana przez własnego męża, to jak mogłam oczekiwać, że służba będzie mnie słuchać.

Mój brat Jan i wiedźma pojechali ze mną. Mieli tam zostać tak długo, aż oswoję się z nową rzeczywistością. Kiedy weszłam do kuchni, gdzie najczęściej przebywała służba, jak zwykle nikt nie zwrócił na mnie uwagi. Dopiero kiedy weszła za mną wiedźma wszyscy umilkli i stali niemalże na baczność. Nikt nie śmiał nawet mrugać. Wiedźma, nazywana przeze mnie ciotką, z przymilnym uśmiechem na twarzy szczegółowo wyłuszczyła wszystkim nowe porządki. Wszyscy dygali i potakiwali. Pod koniec swojej przydługiej mowy, wiedźma zaznaczyła, że jakakolwiek niesubordynacja, bądź uchybienie względem mojej osoby będzie surowo ukarane. Kara będzie wymierzona przez nią samą.

Wreszcie zaczęto nazywać mnie jaśnie panią. Słuchano mnie. Szanowano mnie. Moje słowo stawało się prawem. Nie ukrywam, że podobało mi się to.

Mój brat zajął się zbiorami. Wdrażał nowinki, na które mój ojciec nie pozwalał w swoim dworze. Chłopi patrzyli na niego złym okiem, ale nikt nie śmiał się sprzeciwić. Przecież jaśnie wielmożny pan Jan Morawiński im nakazał. Po kilku latach okazało się, że pomysły mojego brata były bardzo dobre. Ale dopiero wtedy znajdowały naśladowców.

Jan zaprzyjaźnił się z Aleksandrem. Ku niezadowoleniu wszystkich stał on się częstym gościem w moim dworze. Teoretycznie przychodził tu do mojego brata. Teoretycznie. Mój brat uśmiechał się pod nosem kiedy widział, że wyczekuję wieczerzy, bo wiedziałam, że wszyscy usiądziemy razem przy stole. Cieszyłam się jak dziecko, bo wiedziałam, że znów usłyszę wspaniałe opowieści o dalekich krainach, w których bywał Aleksander. Nasz gość potrafił opowiadać. Byłam zapatrzona w niego jak w obrazek. Był dla mnie bardzo miły, niczym starający się kawaler. Zdawałam sobie sprawę, że zachowuje się tak z uprzejmości. Poza tym był przyjacielem mojego brata, starał się być grzeczny.

Po śmierci mojego męża jego bracia chcieli przejąć majątek. Mój majątek. Należał mi się po tym co przeszłam. Przyjeżdżali pod nieobecność mojego brata do dworu i usiłowali mnie zastraszyć. Mówili, że zdechnę z głodu. Że mój brat to głupi młokos, który nie pojęcia o prowadzeniu gospodarstwa i roztrwoni cały majątek mojego zmarłego męża. Że zima nas zabije. Że służba rozkradnie to co zostanie, a ja i tak zostanę z niczym.

Bałam się. Bałam się jeszcze bardziej, kiedy zaczęli mnie zastraszać, że spalą mój dwór. Żeby udowodnić mi, że mówią poważnie spalili kilka chałup w jednej z moich wsi.

Był wieczór. Siedziałam samotnie przy stole. Jan pojechał do ojca. Aleksander wyjechał razem z nim. Wiedźma wróciła już do siebie. Zastanawiałam się co mam zrobić. Postanowiłam, że następnego dnia pójdę do wiedźmy i porozmawiam z nią na ten temat. Byłam przekonana, że ona znajdzie rozwiązanie. Wtedy usłyszałam tętent kopyt. Wyjrzałam przez okno i aż mi tchu zabrakło. Biały, piękny wierzchowiec. Zsiadał z niego Aleksander. Odruchowo poprawiłam włosy i kazałam dostawić dodatkowe nakrycie.

- Witaj Aleksandrze. Wejdź. Właśnie jadłam. Ale Jan jest u ojca.
- Witam. Wiem. Przyjechałem do waćpani.

Poczułam się wyróżniona. Nie potrafiłam tego ukryć. Pomimo, że się cieszyłam, mój humor był zwarzony przez ostatnie wydarzenia. Aleksander wyczuł, że mam jakiś kłopot. Opowiedziałam mu o wszystkim. Pokiwał głową, pogłaskał mnie po ramieniu i tyle. Nie był typem wojownika. Doskonale o tym wiedziałam. Nie spodziewałam się, że chwyci szablę i mnie pomści. Bardziej bałam się, że powie o tym mojemu bratu. Zdawałam sobie sprawę, że Jan tego typu zatargi załatwia ogniem i mieczem. Zawsze w gorącej wodzie kąpany, najpierw siekł szablą, a potem zadawał pytania. Zupełnie jak ojciec. Poprosiłam Aleksandra żeby nie mówił o tym nikomu, że chcę rozwiązać tą sprawę sama. Obiecał mi to. Nie rozmawialiśmy więcej o tym. Było już dość późno, więc udaliśmy się na spoczynek. Zasypiałam z silnym postanowieniem, że następnego dnia, zaraz rano pójdę do wiedźmy i jej zapytam co mam robić.

6 komentarzy:

  1. Wycielaby nam w koncu jakis numer; zaczela przeciez jako uczennica wiedzmy ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. mam nadzieję, że ta opowieść potrwa długo :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem jak innym, ale mi bardziej sie podoba klimat tego opowiadania. Jest w nim cos czego nie bylo w poprzednim. Mnie ten klimat pochlania.
    Dzieki Klepsi

    OdpowiedzUsuń
  4. Pochlania mnie ta opowiesc wciaga i zwalnia czas dookola. Chyba bardziej ja lubie niz poprzednie. Przy Tosi mialam wrazenie, ze w pewnym momencie chcialas poprostu skonczyc jakos.
    Pozdrawiam i dzieki Klepsi

    OdpowiedzUsuń
  5. w 100% sie z Jeundzunia zgadzam.
    Dziekuje Klepsydro:-))

    OdpowiedzUsuń

Ludziska! Podpisywać się, bo nie lubię gadać z Anonimami!
Przepraszam za konieczność weryfikacji obrazkowej, ale bez tego dostaję dziennie 50 komentarzy spamowych.