piątek, 31 sierpnia 2012

Home sweet home


Dzierżąc w ręce bukiet kwiatów przemierzała zdecydowanym krokiem szpitalne korytarze. Pielęgniarka wskazała jej salę, wiedziała dokąd iść. Pokoik był malutki, ale bardzo mile urządzony. Nawet nie odczuwało się, że to szpital. Polskie szpitale przypominały raczej rzeźnię w porównaniu z tym.


Cieszyła się, że pilot awionetki dochodzi do siebie. To był przemiły człowiek. Nie mogła zrozumieć dlaczego jest taki smutny, wręcz w głębokiej depresji.

- Gorzej się czujesz? Boli cię coś? Zawołam lekarza jak chcesz.
- Nie. Wszystko w porządku.
- Lekarz powiedział mu, że nie wolno już mu latać. W ogóle. Nawet jako pasażer. Zmiany ciśnień mogą go zabić.
- Odebrał ci skrzydła… Bardzo mi przykro. Wiem jak to jest.
- Gorzej, że ten samolocik był jedynym naszym źródłem dochodu. Teraz musimy sprzedać cały interes.
- Zatrudnijcie pilotów.
- Nie szukasz pracy? Masz aktualną licencję pilota?
- Mam. Ale nie szukam pracy. Jestem pilotem linii lotniczych.
- Czterdzieści krajów w cztery dni! Nic dziwnego, że po Boeingach Cesna nie smakuje.
- To nie to. Mieszkam w Polsce. To tysiące kilometrów stąd. Tam jest mój syn. Tam jest mój dom. I kocham moją pracę.
- No tak… Odwiedź nas jeszcze kiedyś. Na ciebie zawsze mój samolocik będzie czekał.
- Dziękuję. Do widzenia.

Przykro jej się zrobiło. Było jej żal tego miłego małżeństwa. I pamiętała jak smakuje gorycz porażki, kiedy odbierają człowiekowi skrzydła.

Krótki urlop dobiegał końca. Jutro wylot. Pierwszy raz w życiu nie cieszyła się z powrotu do domu. Zawsze myśl o domu pozwalała jej wytrwać długie godziny rozłąki. Tym razem jej się nie spieszyło. Tęskniła za Mateuszem. Tylko tyle. Aż tyle.

Andrzej żegnał ją ze łzami w oczach. Ethan i Will też przyszli się pożegnać. Wiedziała, że będzie tęsknić za nimi. Długo machali na pożegnanie stojąc za ostatnimi bramkami na lotnisku.

Przechodząc przez zapełniający się samolot jak zawsze uśmiechała się do witających ją pasażerów. Prawie sami Amerykanie, dużo dzieci. Będzie ciężki lot.

- A ty co tu robisz? Przecież już się pożegnaliśmy. Mówiłeś, że jutro wylatujesz.
- Przebukowałem bilet. Obiecałaś mi przejażdżkę.
- Nasze przejażdżki źle się kończą.
- Nie kracz. Lecę z tobą tylko do L.A.
- Ok. Na razie.

Usiadła za sterami i przypomniały jej się przygody na małej Ceśnie. Uśmiechnęła się sama do siebie. Uświadomiła sobie, że przy katastrofie Boeinga ma niewielkie szanse na przeżycie. Przy katastrofie Cesny ma niewielkie szanse na śmierć. W awionetce czuje się lot. Czuje się każde uderzenie wiatru, każdy wir. Wie się, że się żyje. W wielkim smoku jedynie wskaźniki pokazują, że leci. Zapomniała już co to tak naprawdę znaczy latać. Otrząsnęła się z dziwnych przemyśleń. Przywitała się z pasażerami i wystartowali.

6 komentarzy:

  1. Dobre i to .... ale mialam nadzieje na wiecej ... wiem wiem czas to nie gumka z majtek, za wiele nie rozciagniesz ;-) Pozdrawiam
    Aga

    OdpowiedzUsuń
  2. Nareszcie, juz nie umiełam sie doczekac:D

    OdpowiedzUsuń
  3. Czekajcie, a doczekacie się :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale pilot żonaty :(

    OdpowiedzUsuń
  5. ooo może jednak Magdalena przyjmie nową propozycje pracy? Chyba ją cos ciągnie w tym kierunku.....

    OdpowiedzUsuń
  6. Aaaaa..... jakbyś tak miała chwilę to zajrzyj proszę: http://cocina.blog.interia.pl/
    Nominowałam cię:)

    OdpowiedzUsuń

Ludziska! Podpisywać się, bo nie lubię gadać z Anonimami!
Przepraszam za konieczność weryfikacji obrazkowej, ale bez tego dostaję dziennie 50 komentarzy spamowych.