Dzierżąc w ręce bukiet kwiatów przemierzała zdecydowanym
krokiem szpitalne korytarze. Pielęgniarka wskazała jej salę, wiedziała dokąd
iść. Pokoik był malutki, ale bardzo mile urządzony. Nawet nie odczuwało się, że
to szpital. Polskie szpitale przypominały raczej rzeźnię w porównaniu z tym.
Cieszyła się, że pilot awionetki dochodzi do siebie. To
był przemiły człowiek. Nie mogła zrozumieć dlaczego jest taki smutny, wręcz w
głębokiej depresji.
- Gorzej się czujesz? Boli cię coś? Zawołam lekarza jak
chcesz.
- Nie. Wszystko w porządku.
- Lekarz powiedział mu, że nie wolno już mu latać. W
ogóle. Nawet jako pasażer. Zmiany ciśnień mogą go zabić.
- Odebrał ci skrzydła… Bardzo mi przykro. Wiem jak to
jest.
- Gorzej, że ten samolocik był jedynym naszym źródłem
dochodu. Teraz musimy sprzedać cały interes.
- Zatrudnijcie pilotów.
- Nie szukasz pracy? Masz aktualną licencję pilota?
- Mam. Ale nie szukam pracy. Jestem pilotem linii
lotniczych.
- Czterdzieści krajów w cztery dni! Nic dziwnego, że po
Boeingach Cesna nie smakuje.
- To nie to. Mieszkam w Polsce. To tysiące kilometrów
stąd. Tam jest mój syn. Tam jest mój dom. I kocham moją pracę.
- No tak… Odwiedź nas jeszcze kiedyś. Na ciebie zawsze mój
samolocik będzie czekał.
- Dziękuję. Do widzenia.
Przykro jej się zrobiło. Było jej żal tego miłego
małżeństwa. I pamiętała jak smakuje gorycz porażki, kiedy odbierają człowiekowi
skrzydła.
Krótki urlop dobiegał końca. Jutro wylot. Pierwszy raz w
życiu nie cieszyła się z powrotu do domu. Zawsze myśl o domu pozwalała jej
wytrwać długie godziny rozłąki. Tym razem jej się nie spieszyło. Tęskniła za
Mateuszem. Tylko tyle. Aż tyle.
Andrzej żegnał ją ze łzami w oczach. Ethan i Will też
przyszli się pożegnać. Wiedziała, że będzie tęsknić za nimi. Długo machali na
pożegnanie stojąc za ostatnimi bramkami na lotnisku.
Przechodząc przez zapełniający się samolot jak zawsze
uśmiechała się do witających ją pasażerów. Prawie sami Amerykanie, dużo dzieci.
Będzie ciężki lot.
- A ty co tu robisz? Przecież już się pożegnaliśmy.
Mówiłeś, że jutro wylatujesz.
- Przebukowałem bilet. Obiecałaś mi przejażdżkę.
- Nasze przejażdżki źle się kończą.
- Nie kracz. Lecę z tobą tylko do L.A.
- Ok. Na razie.
Usiadła za sterami i przypomniały jej się przygody na
małej Ceśnie. Uśmiechnęła się sama do siebie. Uświadomiła sobie, że przy
katastrofie Boeinga ma niewielkie szanse na przeżycie. Przy katastrofie Cesny
ma niewielkie szanse na śmierć. W awionetce czuje się lot. Czuje się każde
uderzenie wiatru, każdy wir. Wie się, że się żyje. W wielkim smoku jedynie
wskaźniki pokazują, że leci. Zapomniała już co to tak naprawdę znaczy latać.
Otrząsnęła się z dziwnych przemyśleń. Przywitała się z pasażerami i
wystartowali.
Dobre i to .... ale mialam nadzieje na wiecej ... wiem wiem czas to nie gumka z majtek, za wiele nie rozciagniesz ;-) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńAga
Nareszcie, juz nie umiełam sie doczekac:D
OdpowiedzUsuńCzekajcie, a doczekacie się :D
OdpowiedzUsuńAle pilot żonaty :(
OdpowiedzUsuńooo może jednak Magdalena przyjmie nową propozycje pracy? Chyba ją cos ciągnie w tym kierunku.....
OdpowiedzUsuńAaaaa..... jakbyś tak miała chwilę to zajrzyj proszę: http://cocina.blog.interia.pl/
OdpowiedzUsuńNominowałam cię:)