Witam serdecznie. Stęskniliście się? Bo ja za Wami tak.
Mam nadzieję, że z grubsza opanowałam już huragan Katrina w moim życiu, kolana
otrzepałam, fryzurę poprawiłam, można iść dalej. Nucąc. I gwiżdżąc. Gwiżdżąc na
wszystko. Jutro też jest dzień i też wzejdzie słonko i znajdzie się tryliard
chętnych do dokopania mi, więc nie ma czym się przejmować.
W każdym razie. Próbowałam napisać kontynuację opowiadania
o Katarzynie z Morawińskich. Naprawdę próbowałam. Napisałam trzy różne możliwe
scenariusze i żaden mi się nie spodobał, a co więcej, żaden nie wciągnął mnie
na tyle, żebym powiedziała "to jest to!". Ale na otarcie łez
publikuję początek nowego opowiadania. Jeżeli Wam się spodoba, będę je
kontynuować, jeżeli uznacie, że nie bardzo temat, bardzo proszę o konkretne
propozycje.
Zapraszam! :)
- Jeżeli mam cię odwieźć do szkoły, to się pospiesz, bo za
chwilę wychodzę.
- Odbierzesz mnie?
- Tata cię odbierze. Adam! Wstań, bo się spóźnisz do
pracy! Mati idź obudź tatę.
- Tato!
- Madziu już nie śpię… Już schodzę.
- Musimy już lecieć. Wracam w sobotę. W niedzielę jest
Wigilia, pamiętaj, żeby pomóc mamie z zakupami. I nie zapomnij odebrać Mateusza
ze szkoły.
- Leć już, leć… wszystko pamiętam, wczoraj zapisałem…
Kocham cię. Pa.
- Ja też cię kocham. Pa.
- Mundur!
- Jeszcze trochę bym zapomniała. No pa!
Podwiozła syna do szkoły i pojechała do pracy. Od pół roku
latała na trasach międzykontynentalnych. Czekała na ten awans trzy lata. W
końcu go dostała. Była pierwszą kobietą pilotem w tych liniach, której to się
udało.
Miała niespełna czterdzieści lat, wspaniałego męża,
którego kochała tak samo jak w dzień ślubu, upragnionego, cudownego syna,
bardzo dobrą pracę, w której spełniała się zawodowo i która zadowalała jej
ambicje. Nawet teściowa była całkowitą odwrotnością tych teściowych z kawałów.
Czuła się spełniona. Spełniona i szczęśliwa. Dla dopełnienia sielanki właśnie
zbliżały się jej ulubione święta. Prezenty zapakowane w czerwony papier już
czekały na położenie pod choinką. Magdalena w myślach widziała już siebie
sączącą likier jajeczny na kolanach Adama siedzącego na fotelu przy kominku, w
domu jego matki, gdzie jak co roku mieli spędzić święta. Jeszcze tylko Ottawa i
tydzień wolnego. Jeszcze tylko jeden lot za ocean i z powrotem.
Przywitała się z załogą. Poprosiła stewardessę o kawę.
Chwilę pożartowali z pierwszym oficerem. Zaraz jak wieża wydała zgodę na start
sprawdziła czy załoga jest gotowa, przywitała się z pasażerami i wystartowali.
Dzień był mroźny i słoneczny. Pierwsze międzylądowanie zaplanowane było w
Londynie. Tam uzupełnili paliwo, dosiadło się kilkunastu pasażerów i ruszyli w
dalszą drogę.
Lot był spokojny. Żadnych ekscesów na pokładzie. Żadnych
płaczących dzieci. Żadnych zatruć. Żadnych histeryków. Spokój. Stewardessy
rozdały posiłki i puściły jakiś film. Standard. Lepiej niż standard. Cisza i
spokój.
Nie wiedzieć dlaczego Magdalena czuła rozdrażnienie.
Starała się nie okazywać tego, ale napięcie było wyczuwalne w powietrzu.
Cieszyła się, kiedy pierwszy poinformował, że w zasadzie został im do pokonania
ostatni etap podróży. Udało im się pokonać ocean i kierowali się już na
Philadelphię, gdzie było planowane ich drugie i ostatnie międzylądowanie.
Wszystko układało się książkowo. Było tak dobrze, że aż za
dobrze. Kiedy dostali zgodę na lądowanie i ustawiła maszynę do pasa okazało
się, że kontrolki sygnalizują, iż podwozie się nie wysunęło. Próbowali jeszcze
raz i jeszcze raz, i kolejny. Poderwała samolot w górę. Magda miała nadzieję,
że to tylko uszkodzona kontrolka, że podwozie jednak się wysunęło. Wieża
zameldowała, że nie widzi kół.
- Wieża zgłoś się.
- Tu wieża. Mów.
- Będziemy mieli twarde lądowanie. Bardzo twarde.
Potrzebujemy pas, straż pożarną i pogotowie.
- Jak z paliwem?
- Mam dość duży zapas. Muszę go zrzucić.
- Masz zgodę.
- Lataj jak orzeł,
ląduj jak Wrona…
- Co?
- Piotr… jakbym… no wiesz… to powiedz Adamowi, że go
kocham.
- Sama mu powiesz.
Mróz zamieniał pianę, którą wylewali strażacy na pas, w
lód. Uwijali się jak w ukropie.
- Wieża. Zrzuciłam całe paliwo, lecimy na oparach. Bardziej
gotowi już nie będziemy.
- My też. Pas jest wasz. Powodzenia.
Ciężka maszyna mocno uderzyła w pas. Wszyscy mieli nerwy
napięte jak postronki.
- Ciąg odwrócony. Spojlery włączone.
Pomimo warstwy ochronnej posypały się iskry. Magdalena
modliła się w duchu, żeby nie zapalił się silnik. Jego pokrywa tarła mocno o
beton, a samolot za wolno tracił prędkość. Jeszcze moment i skończy się pas, a
wtedy może być różnie.
- Nie hamuje! Ślizga się!
Pas się skończył. Dziób samolotu zarył w miękką ziemię i
zdzierając darń wyhamował. Szarpnięcie było silne. Magdalena mocno uderzyła
głową w stery. Słyszała jeszcze czyjś krzyk. I nic więcej.
Miała wrażenie, że leci. Nie samolotem. Że potrafi latać.
Ponoć tylko szczęśliwi ludzie śnią, że latają. Wiedziała, że to sen. Gdzie jestem? Ottawa… o matko, Philadelphia!
Odłamki szkła posypały się na jej twarz. Mroźne powietrze owiało ją i
otrzeźwiło. Nie mogła się ruszyć. Jej fotel niemalże wbił się w stery
całkowicie ją zaklinowując. W ustach czuła smak krwi. Było jej zimno. Odwróciła
z wysiłkiem głowę i spojrzała na fotel pierwszego oficera. Był pusty.
- Piotr… Piotr! Piotr, odezwij się!
- Proszę się nie ruszać, postaram się panią wyciągnąć.
- Czy samolot się pali?
- Nie. Właśnie prowadzimy ewakuację. Udało nam się ugasić
lewy silnik. Wszystko jest pod kontrolą. Proszę oddychać.
- Gdzie jest mój pierwszy oficer? Już go wyciągnęliście?
Co z nim?
- Jest już w drodze do szpitala. Nie mam informacji jak
się czuje. Wszystko będzie dobrze.
- A reszta załogi? Mechanik? Pasażerowie? Co z nimi?
- Wszystko jest pod kontrolą. Spokojnie.
Ledwie strażacy uwolnili ją z fotela, założyła płaszcz,
czapkę i znalazła listę pasażerów. Zataczając się, kulejąc, rozcierając ramię i
brzuch, które rwały ją niemiłosiernie skierowała się na obchód samolotu.
- Dokąd pani idzie? Wychodzimy tędy!
- Panowie mogą sobie wychodzić. Ja idę do moich ludzi.
Najpierw pasażerowie i załoga.
Adrenalina szumiała jej w uszach. Straciła poczucie czasu.
Wszystko zdawało jej się chwilą, ułamkiem sekundy. Kiedy wszyscy opuścili
pokład, obeszła jeszcze raz wszystkie pomieszczenia, sprawdziła toalety, windy
i skrytki. Nikogo nie znalazła. Smród spalenizny dławił. Wreszcie mogła opuścić
samolot. A w zasadzie jego wrak. Już na dole odwróciła się i spojrzała na
zdeformowanego kolosa. Przytłaczający widok. Niczym martwy słoń.
Dzięki szokowi, w jakim wciąż się znajdowała nie czuła
bólu i zimna. Przycisnęła chusteczkę do głowy. Rozcięcie na czole nie było
duże, ale denerwowała ją stróżka lepkiej krwi zalewająca oczy. Podeszła do
strażaka, który dowodził akcją.
- Ty tu dowodzisz? Zabici? Ilu zabitych?
- Kapitan Scez… Żcze…
- Kapitan Szczerzykowska. Ilu zabitych?
- Żadnego.
- Całe szczęście…
- Czterdziestu ośmiu rannych. Trzech ciężko.
- Ktoś z załogi?
- Pierwszy oficer…, ale to już wiesz… i pasażerowie.
- Może ktoś zawieść mnie do szpitala?
Ale Katarzyne kiedys dokonczysz? O pilotach jeszcze nie czytalam :)
OdpowiedzUsuńJa chcę jeszcze!:)) W ogóle nie powinnam czytać w kawałkach! Bardzo wciąga i potem nie mogę się doczekać;)Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńCieszę się, że jesteś i nowe opowiadanie fajne, przyznam szczerze ,że Katarzyna z M. podobała mi się najmniej z dotychczasowych. A to zaczyna się fajnie, tak bardzo w Twoim stylu, nie mogę doczekać się dalszych części! :) Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBiała Magia
Czuć było, że tamto opowiadanie tak na siłę pisane trochę. To z kolei już na "dzień dobry" wciąga :)
OdpowiedzUsuńKatarzyna nie była zła, było to cos innego, ale wyczuwało się w treści coś ciężkiego. Było wyraźnie widać (czytać? ;) że trochę Cie męczy to opowiadanie. Tak przynajmniej ja to odbierałam choć muszę przyznać że klimat opowiadania oddałaś świetnie.
OdpowiedzUsuńA poczatek tego opowiadania taki jakiś lekki i sprawia że znów codziennie będziemy wyglądać nowego odcinka :)
to jest super! chcę więcej! :) Powodzenia!
OdpowiedzUsuńS.
Nie mogę się doczekaę dalszego ciągu, zresztą jak zawsze :)
OdpowiedzUsuńsylwana