sobota, 14 lipca 2012

No wreszcie! Ile można czekać?!

Witam serdecznie. Stęskniliście się? Bo ja za Wami tak. Mam nadzieję, że z grubsza opanowałam już huragan Katrina w moim życiu, kolana otrzepałam, fryzurę poprawiłam, można iść dalej. Nucąc. I gwiżdżąc. Gwiżdżąc na wszystko. Jutro też jest dzień i też wzejdzie słonko i znajdzie się tryliard chętnych do dokopania mi, więc nie ma czym się przejmować.

W każdym razie. Próbowałam napisać kontynuację opowiadania o Katarzynie z Morawińskich. Naprawdę próbowałam. Napisałam trzy różne możliwe scenariusze i żaden mi się nie spodobał, a co więcej, żaden nie wciągnął mnie na tyle, żebym powiedziała "to jest to!". Ale na otarcie łez publikuję początek nowego opowiadania. Jeżeli Wam się spodoba, będę je kontynuować, jeżeli uznacie, że nie bardzo temat, bardzo proszę o konkretne propozycje.

Zapraszam! :)






- Jeżeli mam cię odwieźć do szkoły, to się pospiesz, bo za chwilę wychodzę.
- Odbierzesz mnie?
- Tata cię odbierze. Adam! Wstań, bo się spóźnisz do pracy! Mati idź obudź tatę.
- Tato!
- Madziu już nie śpię… Już schodzę.
- Musimy już lecieć. Wracam w sobotę. W niedzielę jest Wigilia, pamiętaj, żeby pomóc mamie z zakupami. I nie zapomnij odebrać Mateusza ze szkoły.
- Leć już, leć… wszystko pamiętam, wczoraj zapisałem… Kocham cię. Pa.
- Ja też cię kocham. Pa.
- Mundur!
- Jeszcze trochę bym zapomniała. No pa!

Podwiozła syna do szkoły i pojechała do pracy. Od pół roku latała na trasach międzykontynentalnych. Czekała na ten awans trzy lata. W końcu go dostała. Była pierwszą kobietą pilotem w tych liniach, której to się udało.

Miała niespełna czterdzieści lat, wspaniałego męża, którego kochała tak samo jak w dzień ślubu, upragnionego, cudownego syna, bardzo dobrą pracę, w której spełniała się zawodowo i która zadowalała jej ambicje. Nawet teściowa była całkowitą odwrotnością tych teściowych z kawałów. Czuła się spełniona. Spełniona i szczęśliwa. Dla dopełnienia sielanki właśnie zbliżały się jej ulubione święta. Prezenty zapakowane w czerwony papier już czekały na położenie pod choinką. Magdalena w myślach widziała już siebie sączącą likier jajeczny na kolanach Adama siedzącego na fotelu przy kominku, w domu jego matki, gdzie jak co roku mieli spędzić święta. Jeszcze tylko Ottawa i tydzień wolnego. Jeszcze tylko jeden lot za ocean i z powrotem.

Przywitała się z załogą. Poprosiła stewardessę o kawę. Chwilę pożartowali z pierwszym oficerem. Zaraz jak wieża wydała zgodę na start sprawdziła czy załoga jest gotowa, przywitała się z pasażerami i wystartowali. Dzień był mroźny i słoneczny. Pierwsze międzylądowanie zaplanowane było w Londynie. Tam uzupełnili paliwo, dosiadło się kilkunastu pasażerów i ruszyli w dalszą drogę.

Lot był spokojny. Żadnych ekscesów na pokładzie. Żadnych płaczących dzieci. Żadnych zatruć. Żadnych histeryków. Spokój. Stewardessy rozdały posiłki i puściły jakiś film. Standard. Lepiej niż standard. Cisza i spokój.

Nie wiedzieć dlaczego Magdalena czuła rozdrażnienie. Starała się nie okazywać tego, ale napięcie było wyczuwalne w powietrzu. Cieszyła się, kiedy pierwszy poinformował, że w zasadzie został im do pokonania ostatni etap podróży. Udało im się pokonać ocean i kierowali się już na Philadelphię, gdzie było planowane ich drugie i ostatnie międzylądowanie.

Wszystko układało się książkowo. Było tak dobrze, że aż za dobrze. Kiedy dostali zgodę na lądowanie i ustawiła maszynę do pasa okazało się, że kontrolki sygnalizują, iż podwozie się nie wysunęło. Próbowali jeszcze raz i jeszcze raz, i kolejny. Poderwała samolot w górę. Magda miała nadzieję, że to tylko uszkodzona kontrolka, że podwozie jednak się wysunęło. Wieża zameldowała, że nie widzi kół.

- Wieża zgłoś się.
- Tu wieża. Mów.
- Będziemy mieli twarde lądowanie. Bardzo twarde. Potrzebujemy pas, straż pożarną i pogotowie.
- Jak z paliwem?
- Mam dość duży zapas. Muszę go zrzucić.
- Masz zgodę.
- Lataj jak orzeł, ląduj jak Wrona…
- Co?
- Piotr… jakbym… no wiesz… to powiedz Adamowi, że go kocham.
- Sama mu powiesz.

Mróz zamieniał pianę, którą wylewali strażacy na pas, w lód. Uwijali się jak w ukropie.

- Wieża. Zrzuciłam całe paliwo, lecimy na oparach. Bardziej gotowi już nie będziemy.
- My też. Pas jest wasz. Powodzenia.

Ciężka maszyna mocno uderzyła w pas. Wszyscy mieli nerwy napięte jak postronki.

- Ciąg odwrócony. Spojlery włączone.

Pomimo warstwy ochronnej posypały się iskry. Magdalena modliła się w duchu, żeby nie zapalił się silnik. Jego pokrywa tarła mocno o beton, a samolot za wolno tracił prędkość. Jeszcze moment i skończy się pas, a wtedy może być różnie.

- Nie hamuje! Ślizga się!

Pas się skończył. Dziób samolotu zarył w miękką ziemię i zdzierając darń wyhamował. Szarpnięcie było silne. Magdalena mocno uderzyła głową w stery. Słyszała jeszcze czyjś krzyk. I nic więcej.

Miała wrażenie, że leci. Nie samolotem. Że potrafi latać. Ponoć tylko szczęśliwi ludzie śnią, że latają. Wiedziała, że to sen. Gdzie jestem? Ottawa… o matko, Philadelphia! Odłamki szkła posypały się na jej twarz. Mroźne powietrze owiało ją i otrzeźwiło. Nie mogła się ruszyć. Jej fotel niemalże wbił się w stery całkowicie ją zaklinowując. W ustach czuła smak krwi. Było jej zimno. Odwróciła z wysiłkiem głowę i spojrzała na fotel pierwszego oficera. Był pusty.

- Piotr… Piotr! Piotr, odezwij się!
- Proszę się nie ruszać, postaram się panią wyciągnąć.
- Czy samolot się pali?
- Nie. Właśnie prowadzimy ewakuację. Udało nam się ugasić lewy silnik. Wszystko jest pod kontrolą. Proszę oddychać.
- Gdzie jest mój pierwszy oficer? Już go wyciągnęliście? Co z  nim?
- Jest już w drodze do szpitala. Nie mam informacji jak się czuje. Wszystko będzie dobrze.
- A reszta załogi? Mechanik? Pasażerowie? Co z nimi?
- Wszystko jest pod kontrolą. Spokojnie.

Ledwie strażacy uwolnili ją z fotela, założyła płaszcz, czapkę i znalazła listę pasażerów. Zataczając się, kulejąc, rozcierając ramię i brzuch, które rwały ją niemiłosiernie skierowała się na obchód samolotu.

- Dokąd pani idzie? Wychodzimy tędy!
- Panowie mogą sobie wychodzić. Ja idę do moich ludzi. Najpierw pasażerowie i załoga.

Adrenalina szumiała jej w uszach. Straciła poczucie czasu. Wszystko zdawało jej się chwilą, ułamkiem sekundy. Kiedy wszyscy opuścili pokład, obeszła jeszcze raz wszystkie pomieszczenia, sprawdziła toalety, windy i skrytki. Nikogo nie znalazła. Smród spalenizny dławił. Wreszcie mogła opuścić samolot. A w zasadzie jego wrak. Już na dole odwróciła się i spojrzała na zdeformowanego kolosa. Przytłaczający widok. Niczym martwy słoń.

Dzięki szokowi, w jakim wciąż się znajdowała nie czuła bólu i zimna. Przycisnęła chusteczkę do głowy. Rozcięcie na czole nie było duże, ale denerwowała ją stróżka lepkiej krwi zalewająca oczy. Podeszła do strażaka, który dowodził akcją.

- Ty tu dowodzisz? Zabici? Ilu zabitych?
- Kapitan Scez… Żcze…
- Kapitan Szczerzykowska. Ilu zabitych?
- Żadnego.
- Całe szczęście…
- Czterdziestu ośmiu rannych. Trzech ciężko.
- Ktoś z załogi?
- Pierwszy oficer…, ale to już wiesz… i pasażerowie.
- Może ktoś zawieść mnie do szpitala?


7 komentarzy:

  1. Ale Katarzyne kiedys dokonczysz? O pilotach jeszcze nie czytalam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja chcę jeszcze!:)) W ogóle nie powinnam czytać w kawałkach! Bardzo wciąga i potem nie mogę się doczekać;)Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Cieszę się, że jesteś i nowe opowiadanie fajne, przyznam szczerze ,że Katarzyna z M. podobała mi się najmniej z dotychczasowych. A to zaczyna się fajnie, tak bardzo w Twoim stylu, nie mogę doczekać się dalszych części! :) Pozdrawiam
    Biała Magia

    OdpowiedzUsuń
  4. Czuć było, że tamto opowiadanie tak na siłę pisane trochę. To z kolei już na "dzień dobry" wciąga :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Katarzyna nie była zła, było to cos innego, ale wyczuwało się w treści coś ciężkiego. Było wyraźnie widać (czytać? ;) że trochę Cie męczy to opowiadanie. Tak przynajmniej ja to odbierałam choć muszę przyznać że klimat opowiadania oddałaś świetnie.

    A poczatek tego opowiadania taki jakiś lekki i sprawia że znów codziennie będziemy wyglądać nowego odcinka :)

    OdpowiedzUsuń
  6. to jest super! chcę więcej! :) Powodzenia!

    S.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nie mogę się doczekaę dalszego ciągu, zresztą jak zawsze :)
    sylwana

    OdpowiedzUsuń

Ludziska! Podpisywać się, bo nie lubię gadać z Anonimami!
Przepraszam za konieczność weryfikacji obrazkowej, ale bez tego dostaję dziennie 50 komentarzy spamowych.